niedziela, 21 września 2014

Po wakacjach...

   Dawno mnie tutaj nie było, letni czas rozleniwia, nie ma co ;-) A sporo się rowerowo u nas działo :-) W lipcowe upalne weekendy jeździliśmy rowerkami na plażę w Józefowie, bądź na lody. A w sierpniu wybraliśmy się na 63 Centralny Zlot Turystów Kolarzy.
   Centralny Zlot Turystów Kolarzy PTTK jest to doroczna impreza, na którą przybywają turyści kolarze z całej Polski. Co roku gospodarzem imprezy jest inna miejscowość. W tym roku kolarzy gościła mała miejscowość w powiecie lubuskim - Witnca, a organizatorem Zlotu był Oddział PTTK Ziemi Gorzowskiej. Zlot odbywał się w dniach 9 - 16 sierpnia 2014 r. W Zlocie wzięło udział prawie 500 turystów kolarzy z Polski. Zawitali również goście z Ukrainy i Czech. Wśród uczestników znalazło się pięć "przyczepkowych" rodzin, w tym nasza.
Codziennie wyruszaliśmy na jedną z tras zaproponowanych przez organizatorów. Trasy były różnej długości, codziennie pokonywaliśmy około 50 - 65 km, tak więc przez cały tydzień przejechaliśmy z naszą córeczką prawie 300 km. Przez ten czas sporo zwiedziliśmy, mieliśmy też okazję podziwiać przepiękne lubuskie krajobrazy. Anielce tak się spodobało codzienne podróżowanie w przyczepce, że rano sama wsiadała do przyczepki i poganiała nas: "Szybko! Szybko!".

Zlot bardzo się udał, pogoda i humory dopisały Wrzucamy kilka fotek z tej ciekawej imprezy:


W Witnicy

Na szlaku

Rozpoczęcie Zlotu
Z naszymi Rowerowymi Przyjaciółmi: Anią, Krzysiem i malutką Zuzią :-)

poniedziałek, 14 lipca 2014

"Puszczańska pętla" czyli pierwsza "60-tka" za nami

   Całą sobotę 12 lipca z niepokojem patrzyliśmy w niebo i na prognozy pogody. Wierzyć się nie chciało, że po ulewnej sobocie, ma przyjść słoneczna niedziela. Na szczęście słoneczne prognozy sprawdziły się i w niedzielę 13 lipca mogliśmy wyruszyć na trasę "Puszczańskiej pętli"
   Naszą rowerową przygodę tym razem zaczęliśmy przy Ośrodku-Dydaktyczno Muzealnym w Granicy, nieopodal Kampinosu. Na trasę ruszyła dość spora ekipa, tradycyjnie towarzyszyli nam Dziadkowie, dołączyli również nasi znajomi - Jula i Piotrek, a także... Miś:


   Początkowe kilometry jechało się bardzo dobrze, trasa prowadziła bądź asfaltem, bądź utwardzonym duktem leśnym. Po ok. 7 km dojechaliśmy do Górek, miejscowości, w której znajdują się jeszcze "pamiątki" Powstania Styczniowego, a mianowicie tzw. Sosna Powstańców i pamiątkowy obelisk.


   Z Górek początkowo trasa prowadziła asfaltem, który następnie przeszedł w utwardzoną leśną drogę. Droga ta jest dopuszczona do ruchu kołowego, dlatego też nawierzchnia pełna jest dziur i wybojów. Po ok. 8 km dojechaliśmy do miejsca odpoczynku, tuż przed Leśniczówką Wilków. Z niepokojem patrzyliśmy na nasze liczniczki, które wskazywały, że przejechaliśmy już prawie 16 km, chociaż wg autorów przewodnika, Leśniczówka powinna znajdować się na 13 km trasy. Czy podawana długość trasy - 54,5 km jest więc rzeczywistą długością całej Pętli? Czy przyjdzie nam przejechać więcej kilometrów?
   Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. Niestety zupełnie nie tam gdzie powinniśmy;-) Zorientowaliśmy się na szczęście dość szybko i przyszło nam nadrobić tylko jakieś 3 km. Teraz zaczął się iście terenowy odcinek wycieczki, momentami bardzo piaszczysty. I dość długi - ok. 10 km. Dojechawszy do następnego punktu postojowego zdecydowaliśmy, że modyfikujemy trochę trasę, uciekamy z Puszczy na asfalt, bo o ile jeszcze rowerem po tych piachach da się jakość przejechać, o tyle z przyczepką wycieczka rowerowa zaczyna zamieniać się w wyprawę pieszą... Trzeba było trochę kilometrów dołożyć, ale czasowo dużo "zarabialiśmy". 12 kilometrów asfaltu, o bardzo zróżnicowanej jakości, doprowadziło nas do wypoczynkowej miejscowości Tułowice. W naszych głowach tłukła się tylko jedna myśl: jeść, jeść, jeść. Jakaż była nasza radość, gdy na wjeździe do Tułowic zobaczyliśmy pięknie się prezentującą karczmę o szumnej nazwie Osada Puszczańska. Jak szybko nasza radość zgasła, gdy okazało się, że na jakiekolwiek jedzenie trzeba czekać ok. 40 min. Nawet na chłodnik! Czas naglił, zbliżała się godz. 16.00, a przed nami było jeszcze sporo kilometrów. Postanowiliśmy więc chociaż napić się kawy i ruszać dalej. Jakież było nasze zdziwienie, gdy otrzymaliśmy prawie zimną kawę. Okazało się, że w tej restauracji nie tylko kuchnia szwankuje, ale też prąd i ekspres nie ma możliwości się nagrzać... Nieźle się w nas gotowało ze złości, tylko Anielka spokojnie przetrwała całą sytuację:


  W Tułowicach zdaliśmy sobie sprawę, że nie damy rady zrobić całej zaproponowanej trasy. Zdecydowaliśmy się pojechać jeszcze do Brochowa i obejrzeć cenny zabytek jakim jest XVI wieczny kościół obronny:


  A także co nieco się posilić ;-)


  Z Brochowa ruszyliśmy za zielonym szlakiem w stronę Granicy. Na parking dotarliśmy ok. godz. 18.15, po przejechaniu prawie 64 km! Przy czym tak jak pisałam "ucięliśmy" sporą część trasy zaproponowanej w przewodniku. Jak więc możliwe, że autorom wyszło, że pętla ma mieć 54 km? Tego nie wiem. Ale nie tylko kilometry się liczą. Wycieczka bardzo nam się udała, trasa, choć momentami bardzo terenowa, jest malownicza i prowadzi z dala od samochodów. Idealna na niedzielną przejażdżkę. Możemy polecać:-) 
   I pierwszy raz Anielka przejechała w przyczepce ponad 60 km! A doświadczeni "przyczepkowicze" mówili nam, że z dzieckiem to tak do 50 km dziennie, że to taki max. A tu proszę, nie dość że Anielcia dała radę na tak długiej wycieczce, to jeszcze dobry humor nie opuszczał jej przez cały dzień:-) Miła niespodzianka. I zachęca do planowania kolejnych wypadów rowerowych:-) 

sobota, 5 lipca 2014

Guzik z pętelką

   Ostatnimi czasy jakoś nie umiemy zgrać się z pogodą. Jak my możemy pojechać na rower, to pogoda nie dopisuje. Jak jest pogoda, to znowu my nie możemy jechać...
   W sobotę 5 lipca udało się nam jednak w miarę zgrać z pogodą. "W miarę" ponieważ według prognoz miało być słońce, miał być upał, miał być też wypad rowerem na plażę. Zimno nie było, ale upalnie też nie, w dodatku chmury i mocny wiatr, dlatego zrezygnowaliśmy z pomysłu jechania nad wodę. Ale zmodyfikowaliśmy swoje plany i wypuściliśmy się na mały wypadzik w leniwym tempie.
   Z domu trasą serwisową dojechaliśmy do ul. Chodzieskiej, dalej Traktem Lubelskim do Cylichowskiej i Motylkową do Zwoleńskiej. Tu wpadliśmy na mały piknik organizowany przez Kurę Domową. Niestety piknik już się kończył, ale i tak udało nam się skorzystać z kilku atrakcji. Anielka pierwszy raz skakała na trampolinie:


   A Tata Anielki dostał tajemniczy parujący, choć bardzo zimny napój:



   Spod Kury Domowej udaliśmy się w stronę Józefowa: ul. Motylkową, Cylichowską do ul. Mrówczej, a potem praktycznie cały czas prosto. Ul. Mrówcza przechodzi w Mozaikową, ta doprowadza nas do Włókienniczej, która z kolei prowadzi prosto do Józefowa do ul. 3 Maja. Cel naszej wycieczki Cafe Guzik znajduje się na ul. Błękitnej 1A, nieopodal ronda przy ul. Polnej. Jest to sympatyczna kawiarnia nastawiona na dzieci, o której już dużo dobrego słyszelismy. Naprawdę warto tam zajrzeć z dzieckiem. W środku jest bardzo przytulnie, a sporą część kawiarni zajmuje olbrzymia sala zabaw, taki bezpieczny małpi gaj. Naszej Anielce, która jest na etapie "jeszcze skakać" baaaaaaaaaaaaardzo się tam podobało. Dzielnie wspinała się i pokonywała kolejne przeszkody, by dotrzeć do zjeżdżalni i z okrzykiem "jeszcze!" zaczynać całą zabawę od nowa:


   Przyszedł jednak taki moment, że i nasze dziecko się zmęczyło;-) Nadszedł więc czas na posiedzenie przy kawce i dobrej lekturze:

  Pobyt w Cafe Guzik wspominamy bardzo miło, na pewno jeszcze kiedyś tam zajrzymy:-) Do domu wracaliśmy lekko zmodyfikowaną trasą: ul. 3 Maja, Włókienniczą do Ciepielowskiej, potem Mozaikową do Szafirowej, Tawułkową do Przewodowej, następnie Strzygłowską do Wału Miedzeszyńskiego i dalej ścieżką wzdłuż Wału aż do domku. W ten sposób zrobiliśmy ładną pętelkę:-) Przejechaliśmy ok. 28 km, wycieczka trwała ok. 3 godz.




niedziela, 22 czerwca 2014

Do Puszczy Kozienickiej...

   ... niestety nie dojechaliśmy. Tak najkrócej można streścić dzisiejszą wycieczkę. Ale po kolei. 
    Prognozy pogody na niedzielę 22 czerwca nie były optymistyczne. My jednak optymistycznie założyliśmy, że się nie sprawdzą i postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę rowerową. Znudzeni już trochę jeżdżeniem "wkoło domu", wciąż tymi samymi szlakami, postanowiliśmy zapuścić się gdzieś trochę dalej. Wybraliśmy wycieczkę Tam gdzie szumią jodły, trasą zaproponowaną w przewodniku "Mazowsze. Turystyka rowerowa". Trasa prowadzi z Dobieszyna przez Puszczę Kozienicką do Lesiowa. I tak zapakowaliśmy nasze rowerki do samochodu i razem z moimi Rodzicami wyruszyliśmy ku przygodzie.
   Wycieczkę rozpoczęliśmy w Dobieszynie, małej wiosce w powiecie białobrzeskim, położonej ok. 90 km od Warszawy. Przy stacyjce kolejowej jest spory parking, na którym zostawiliśmy auto i wyruszyliśmy zgodnie z opisem trasy ku Puszczy Kozienickiej. Pierwsze kilometry - z Dobieszyna do Głowaczowa -poprowadzone są polnymi drogami równolegle do drogi krajowej nr 48. Nie wiem jak to się stało, ale dość szybko źle skręciliśmy i znaleźliśmy się na krajówce. A że ruch był tutaj praktycznie zerowy zdecydowaliśmy się dojechać do Głowaczowa asfaltem. Ach jakże cudnie się jechało. Cały czas z góry i z wiatrem, bajka! Niestety, chmury które goniły nas właściwie od samego Dobieszyna, w końcu nas dopadły i do Głowaczowa dojeżdżaliśmy już w deszczu. Póki kropiło zdecydowaliśmy się jechać bez przystanku do kolejnej miejscowości na naszej trasie - do Brzózy. Niestety deszcz nie odpuszczał, krople deszczu zamieniły się w strugi wody i zmuszeni byliśmy szukać przystanku. Udało nam się przeczekać ulewę na przedmieściach Brzózy.


   Gdy tylko przestało padać ruszyliśmy w dalszą drogę. W Brzózie zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę przy dość ciekawym kościele.


   W Brzózie zaczynała się część terenowa trasy. Szybko się okazało, że nasza wycieczka zrobiła się bardziej piesza niż rowerowa, w dodatku zaczęła nas gonić burza. 


   Zacisnęliśmy jednak zęby i dotarliśmy do Stanisławowa - miejscowości mniej więcej w połowie zaplanowanej trasy. Tutaj jednak dopadła nas potężna burza z gradem. Udało nam się znaleźć schronienie na przeciekającym przystanku autobusowym na skraju Puszczy Kozienickiej. I tu przyszło nam podjąć bardzo trudną decyzję, taką której żaden turysta nie lubi podejmować. W perspektywie mieliśmy ok. 12 km jazdy przez las i ścigania się z burzą. W dodatku na horyzoncie nie było widać, żadnego miejsca, w którym moglibyśmy przygotować ciepłe mleczko dla Anielki. Zdecydowaliśmy się przerwać wycieczkę i zawrócić do auta.
   Wracaliśmy przez Stanisławów, Ursynów, do Brzózy, a stamtąd krajówką do Głowaczowa i dalej do Dobieszyna. Po drodze złapała nas kolejna ulewa... Słów brak, początek lata, a tu zimno, mokro, paskudnie... Ale się nie poddajemy, jeszcze kiedyś do Puszczy Kozienickiej dotrzemy, niech tylko lato zacznie być latem ;-)
   Dzisiaj przejechaliśmy ok. 47 km.

sobota, 21 czerwca 2014

Z wizytą w Podlesicach

   Pogoda nas w tym roku nie rozpieszcza... W ostatnich dniach byliśmy na Śląsku, w rodzinnych stronach męża. Planowaliśmy wybrać się na niedzielną przejażdżkę do Świerklańca... Planowaliśmy, dopóki nie okazało się, że na dworzu jest zaledwie 9 stopni, a deszcz wisi w powietrzu. I kto by się spodziewał takiej pogody w połowie czerwca?
   Na szczęście do czwartku 19 czerwca pogoda trochę się poprawiła i udało nam się zrealizować drugą z wycieczek, które zaplanowaliśmy na ten urlop - małą przejażdżkę po Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. W dniach 14-21 czerwca w Podlesicach odbywał się 54 Zlot Przodowników Turystyki Kolarskiej organizowany przez Oddział PTTK w Zawierciu. Będąc tak niedaleko Podlesic nie mogliśmy nie odwiedzić naszych rowerowych znajomych biorących udział w Zlocie. Postanowiliśmy wybrać się z nimi na wycieczkę do Mirowa, Bobolic i Żarek.
   Na trasę wyruszyliśmy o godz. 9.00 razem z zaprzyjaźnioną rodzinką "przyczepkową" :-) Z Podlesic drogą nr 792 dojechaliśmy do Kotowic, gdzie skręciliśmy do zamku w Mirowie. Zamek obecnie jest restaurowany, więc tylko zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i ruszyliśmy do kolejnego zameczku na naszej trasie - zamku w Bobolicach.

Pod zamkiem w Mirowie
   Zamek Bobolice został niedawno otwarty po trwającej kilkanaście lat rekonstrukcji. Zameczek prezentuje się wspaniale, aż trudno uwierzyć, że jeszcze niedawno były to tylko ruiny. Wszystko zostało pieczołowicie odtworzone, podobno nawet opracowano specjalną zaprawę murarską. Niestety planów na ten dzień mieliśmy dużo, trzeba było ruszać w dalszą drogę, tak więc nie mogliśmy zwiedzić zameczku. Ale na pewno jeszcze kiedyś to nadrobimy!

Kasztelanka wjeżdża na zamek ;-)

U wrót zamku w Bobolicach

   Z Bobolic udaliśmy się w kierunku Żarek, do Sanktuarium Matki Bożej Leśniowskiej, Patronki Rodzin. Na trasie czekała nas miła niespodzianka - od Mirowa, aż do samych Żarek (ok. 14 km) ciągnie się przeurocza ścieżka rowerowa. Ścieżka została oddana do użytku w kwietniu tego roku, w całości jest asfaltowa, gładziutka, równiutka, wiedzie z daleka od szlaków komunikacyjnych, cudo po prostu! Szkoda, że tak mało w Polsce takich ścieżek rowerowych...


   W Żarkach niestety nie udało nam się zajrzeć do Sanktuarium, gdyż trafiliśmy akurat na mszę św. i ogromny tłum wiernych - wszak to Boże Ciało. Mąż pokazał nam jednak pozostałe ciekawe miejsca w Żarkach, zna to miejsce jak własną kieszeń, niejedną wycieczkę czy pielgrzymkę rowerową przywiózł już do Żarek:-) Zobaczyliśmy m. in. zabytkowy kompleks stodół - nietypowy, bo stodoły zostały usytuowane w centrum miejscowości, gdyż zbyt gęsta zabudowa nie pozwalała gospodarzom na budowanie stodół w obejściach. Do dzisiaj w tym miejscu odbywają się targowiska. W Żarkach zobaczyliśmy również budynek dawnej synagogi i uroczy kościółek p.w. św. Barbary. Po zobaczeniu najciekawszych miejsc udaliśmy się na rynek, gdzie nasze dziewczyny mogły wyszaleć się na placu zabaw.


   Z Żarek przez Jaworznik, Kotowice, Hucisko drogą 792 wróciliśmy do Podlesic. Po drodze pstryknęliśmy jeszcze pamiątkową fotkę na punkcie widokowym.



   Wycieczka bardzo się udała, pogoda nam dopisała. Przez 5 godzin przejechaliśmy ok. 40 km.

sobota, 7 czerwca 2014

Na lody do Meryka!

   Po dwóch tygodniach przestoju znów wytoczyliśmy naszą Armatę z garażu. Tym razem na krótką przejażdżkę po okolicy, dla rozruszania kości. Za cel wycieczki obraliśmy popularną w naszej okolicy Cukiernię Meryk, o której słyszeliśmy, że serwują tam pyszne lody i ciastka. A skoro tak, trzeba to było w końcu kiedyś sprawdzić osobiście :-) Zapakowaliśmy więc Anielkę do przyczepki i w drogę!
   Trasa wiodła ze skrzyżowania ul. Bronowskiej i Wału Miedzeszyńskiego drogą serwisową do ul. Chodzieskiej. Stamtąd Traktem Lubelskim i ul. Cylichowską dojechaliśmy do ul. Mrówczej. Po niezbyt ciekawym odcinku - brukowana ścieżka rowerowa, brry!!! - skręciliśmy w ul. Junaków, którą dotarliśmy do przejazdu kolejowego w Radości. Dalej mieliśmy zamiar jechać ul. Izbicką. I tu czekała na nas mało ciekawa niespodzianka - dosłownie tuż przed nosem zwinęli nam asfalt! Krótki kawałek udało nam się przebrnąć chodnikiem, ale i ten po jakimś czasie się skończył. Chcąc nie chcąc musieliśmy odbić trochę w las, aby jakoś objechać roboty drogowe. Na wysokości ul. Kwitnącej Akacji wróciliśmy na ul. Izbicką. Tutaj leżał już świeżo wylany asfalt, którym dotarliśmy do ul. Zagórzańskiej. Z niej skręciliśmy w ul. Lokalną, gdzie po drodze napotkaliśmy piękny stary pałacyk, niestety popadający w ruinę. Z ul. Lokalnej ulicą Bystrzycką dostaliśmy się do ul. Żwanowieckiej, a tą do ul. Drozdowej, która zaprowadziła nas już do celu podróży - Cukierni Meryk przy ul. Patriotów 125.
   Cukierenka jest przeurocza, sympatycznie urządzona. Na jej tyłach jest obszerny ogród z placem zabaw, niestety jedyny możliwy do niego dostęp jest przez budynek, na środku którego... rośnie drzewo. Nie da się tam niestety dostać rowerem, o rowerze z przyczepką nie wspominając;-) Zaparkowaliśmy więc przed cukiernią i ulokowaliśmy się w środku. Niektórym bardzo się spodobało:


   Lody rzeczywiście okazały się pyszne. Po ich zjedzeniu ul. Szafirową udaliśmy się w stronę domu. Szafirową dojechaliśmy do Tawułkowej, tą do Zasadowej, a tutaj już wjechaliśmy na naszą ulubioną ścieżkę na ul. Panny Wodnej. Potem ul. Skalnicową, Heliotropów, Panoramy do Wału Miedzeszyńskiego i do domku :-)
   Wycieczka bardzo się udała, pogoda dopisała, Anielka była bardzo zadowolona - nawet podśpiewywała w trakcie jazdy :-) Przejechaliśmy ok. 27 km. Na wyciecze towarzyszył nam Dziadek.

wtorek, 27 maja 2014

Do Otwocka Wielkiego

   W niedzielę 25 maja, zachęceni przepiękną pogodą, wybraliśmy się z naszym Anielkowozem do pałacu w Otwocku Wielkim. Mieszkam na południowych obrzeżach Warszawy, a o tym pięknym obiekcie dowiedziałam się całkiem niedawno ze strony Dzieciaki w Plecaki. Zachęceni z mężem opisem pałacu i parku postanowiliśmy się tam wybrać rowerami. Trasa wycieczki przebiegała następująco:



  • Parking przed Cafe Peron, ZwoleńskaMrówcza, do Mozaikowej (2,6 km trasy)
  • Mozaikową cały czas prosto aż do Bysławskiej (6 km trasy)
  • Bysławską w lewo, po ok.  100 w prawo w ul.  Włókienniczą, cały czas prosto aż do 3 Maja w Józefowie (7,4 km trasy)
  • 3 Maja cały czas prosto, potem w prawo do TurystycznejTurystyczną na plażę miejską w Otwocku (10,8 km trasy)  TUTAJ PRZERWA
  • Po postoju Turystyczną cały czas prosto aż do Kraszewskiego (12 km trasy)
  • Kraszewskiego cały czas prosto aż do ŚwiderskiejŚwiderską prosto do Warszawskiej (16,4 km trasy)
  • Warszawską prosto, potem w prawo do Częstochowskiej (17,2 km trasy)
  • Częstochowską w prawo do ronda (drogą wojewódzką 798) (18,7 km trasy)
  • Przez rondo na wprost w ul. Zamkową, teraz cały czas prosto ul. Zamkową aż do Pałacu w Otwocku Wielkim (21,5 km)


  •    Na miejsce startu wybraliśmy parking przed Cafe Peron w Międzylesiu. Tutaj spotkaliśmy się z naszymi rowerowymi znajomymi, którzy postanowili wybrać się na wycieczkę razem z nami. Jako że dotarli na miejsce zbiórki chwilę wcześniej, skusili się na lody gałkowe serwowane w ogródku Cafe Peron. Jakież było ich zdziwienie, gdy okazało się, że są to chyba najdroższe lody w Warszawie - jedna gałka kosztuje 5 zł! Dość droga ta przyjemność...
       Z miejsca zbiórki ulicami Mrówczą, Mozaikową, Włókienniczą, a następnie ul. 3 Maja w Otwocku dotarliśmy na plażę miejską nad Świdrem. Jechaliśmy głównie ulicami, czasami wjeżdżając na pojawiające się niespodziewanie (i także niespodziewanie kończące się) ścieżki rowerowe. O jakości ich wykonania długo by pisać. Jadąc taką brukowaną ścieżką, bez zjazdów i podjazdów, ze słupami, słupkami, drzewami pojawiającymi się nagle po środku, myślę sobie, że projektantowi takich cudów należałoby odbierać uprawnienia... 
       Ale wracając do spraw bardziej przyjemnych - nad Świdrem zaparkowaliśmy nasz Anielkowóz i zrobiliśmy sobie dłuższy postój.

       
     Anielce bardzo się podobało, ciężko było ją wyciągnąć z wody, by ruszyć dalej.


       No ale przygoda wzywa, trzeba było jechać dalej, następny przystankiem był już pałac w Otwocku Wielkim.



       I tak jak pisali autorzy strony Dzieciaki w Plecaki, rzeczywiście jest to miejsce gdzie warto się wybrać. Sam pałac jest piękny i ciekawie urządzony. A piękny park rozciągający się wokół pałacu zachęca, by rozłożyć kocyk i troszkę popiknikować. Nas czas jednak trochę naglił, chcieliśmy zdążyć wrócić do domu przed prognozowaną burzą.
       W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze na małe co nieco w Lipowym Gościńcu. Okazało się, że jest to miejsce bardzo przyjazne rodzinom z dziećmi. Jest specjalne menu dla dzieci, miejsce gdzie można dziecko przewinąć, no i przede wszystkim super plac zabaw. Gorąco polecamy!



       Lipowy Gościniec był już ostatnim przystankiem na trasie. Trochę zmęczeni upałem wróciliśmy do domu lekko zmodyfikowaną trasą - w Radości skręciliśmy na nowiutką ścieżkę rowerową wzdłuż ulicy Panny Wodnej. Tak powinny wyglądać wszystkie ścieżki rowerowe - asfalcik, zjazdy, podjazdy, piesi po drugiej strony ulicy, więc można jechać bezkolizyjnie, bajka po prostu ;-)
        Cała wycieczka trwała około 8 godzin, przejechaliśmy 54 km.

    niedziela, 18 maja 2014

    Spontanicznie po Warszawie

       W niedzielę 18 maja po kilku bardzo deszczowych dniach pogoda w końcu pozwoliła na krótki wypad rowerowy. Ponieważ nic wcześniej nie planowaliśmy, spontanicznie zdecydowaliśmy, że wybierzemy się na drugą stronę Wisły, żeby wypróbować ścieżkę rowerową na wale przeciwpowodziowym.
       Tradycyjnie wyruszyliśmy z domu, drogą serwisową wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego dojechaliśmy do Trasy Siekierkowskiej i ścieżką rowerową przejechaliśmy na lewą stronę Wisły. Tutaj wjechaliśmy na nowo wybudowaną ścieżkę rowerową, z której po przejechaniu około kilometra musieliśmy zjechać, bo... wodociągowcy nie zgodzili się na poprowadzenie ścieżki przy stacji pomp na ul. Czerniakowskiej. Chcąc nie chcąc musieliśmy zjechać na ul. Bartycką, a potem na Czerniakowską. Tutaj zrobiliśmy mały przystanek na mleko:

       Ulicą Czerniakowską dojechaliśmy do ul. Zaruskiego, którą zjechaliśmy nad Wisłę. Tutaj wjechaliśmy na bulwary, które niestety są w remoncie i zbyt komfortowo po nich to się nie jeździ. Dziur tyle, że ominąć ich nie sposób, Anielka jakaś nie w humorze, każdą dziurę witała płaczliwym protestem. I tak dojechaliśmy w okolice Mostu Świętokrzyskiego, gdzie ze względu na budowę metra ścieżka poprowadzona jest objazdem... po schodach! Rower po schodach wnieść można, z przyczepką już gorzej. Postanowiliśmy zawrócić i na wysokości Mostu Poniatowskiego wjechaliśmy na chodnik prowadzący wzdłuż Wisłostrady. Na wysokości tunelu skręciliśmy na Most Świętokrzyski i przejechaliśmy na drugą stronę Wisły. Tutaj zjechaliśmy na ścieżkę, która prowadzi niemalże nad samą rzeką. W końcu można było odetchnąć od hałasu samochodów i podelektować się jazdą. Ukołysana Anielka w końcu usnęła...
       Niestety niedługo cieszyliśmy się spokojem ... bo natknęliśmy się na budowę węzłów Trasy Łazienkowskiej i zmuszeni byliśmy przejechać na ścieżkę rowerową za ekranami wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego. Ścieżką dojechaliśmy do Mostu Siekierkowskiego i skierowaliśmy się na ulicę Nowozabielską. Jest to nowo wybudowana ulica w osiedlu Las. Wzdłuż całej ulicy prowadzi asfaltowa ścieżka rowerowa, ścieżka jak marzenie! Szkoda, że tak rzadko takie cuda się u nas buduje... Przez osiedle Las wróciliśmy do domu.
       Tego dnia przejechaliśmy ok. 24 km. Większość trasy prowadziła przez bardzo trudny teren, głównie dziurawy asfalt. Do tego wszędobylskie "słupki-głupki", które dzielnie bronią przyczepce wjazdu na ścieżki rowerowe. Już wiem czemu tak bardzo nie lubię jeździć rowerem po Warszawie...





    Odjazdowy Bibliotekarz

       W sobotę 10 maja wybraliśmy się z naszym Anielkowozem na imprezę rowerową organizowaną m. in. przez Bibliotekę Publiczną w dzielnicy Wawer w ramach ogólnopolskiej akcji Odjazdowy Bibliotekarz
       Rajd rozpoczynał się przy siedzibie Biblioteki o godz. 11.00. Na starcie stawiło się bardzo dużo rodzin z małymi dziećmi. Spod Biblioteki uczestnicy całym peletonem zabezpieczonym przez dwa radiowozy przejechali do lasu Sobieskiego. Tam po krótkim odpoczynku wszyscy wspólnie ruszyli do Wesołej, aby zwiedzić Kościół Opatrzności Bożej. Ostatnim przystankiem na trasie był dworek Milusin. Tutaj na terenie Muzeum Józefa Piłsudskiego zorganizowany został piknik rodzinny. 
       Na terenie Muzeum na strudzonych rowerzystów czekały upieczone kiełbaski, a także ognisko - dla tych, którzy woleli upiec sobie kiełbaskę samodzielnie. Można było również spróbować pysznych ciasteczek, a także napić się kawy i herbatki. Dla dzieci przygotowano kącik plastyczny, a dla dorosłych zorganizowana była wymienialnia książek. Dla chętnych była również możliwość zwiedzenia dworku Piłsudskiego.
       Rajd zaliczamy do bardzo udanych. Pierwszy raz wybraliśmy się z naszą córką na tak długą wycieczkę. Przejechaliśmy około 50 km, cała wyprawa trwała około 7 godzin. Mieliśmy trochę obaw jak Anielka zniesie tak długą wycieczkę, ale okazało się, że córka była zachwycona. Na postojach chętnie biegała i bawiła się z innymi dziećmi. Gdy przyszła pora drzemki po prostu usnęła w przyczepce i przespała ponad półtorej godziny. Zregenerowana miała mnóstwo siły na zabawę, gdy dotarliśmy na piknik kończący wycieczkę. A po dotarciu do domu nagrodziła nas brawami. Zachęceni już planujemy kolejne wycieczki, oby tylko pogoda dopisała.

    No to ruszamy
    Zadowolony pasażer wygląda tak :-)


    Na trasie

    Drzemka, nie przeszkadzać!

    Żółta szóstka

       Pod koniec kwietnia, gdy w końcu pogoda pozwoliła na wyjazd w teren z Anielkowozem, postanowiliśmy "zaliczyć" wawerską "Żółtą szóstkę". Jest to szlak rowerowy po lesie Sobieskiego tworzący ok. 6 km pętlę. Jak podają autorzy "szlak został wytyczony (przy udziale dzieci) z myślą o rodzinach i osobach mniej doświadczonych".
       Szlak zaczyna się przy ul. Kościuszkowców i prowadzi w całości po terenach leśnych. Większa część trasy prowadzi szerokim duktem leśnym, tylko w jednym miejscu trzeba przeciskać się przez wąską dróżkę obrośniętą krzakami. Miejsce jest godne polecenia, m. in. ze względu na panujący w lesie Sobieskiego spokój. Turystów tu niewielu, można spokojnie nacieszyć się przyrodą :-) Nie to co w lesie Kabackim, gdzie w sezonie frekwencja jest taka, że co i rusz trzeba przeciskać się przez tłum. Ciężko się tam jeździ rowerem, z Anielkowozem nawet nie myślimy się tam pchać...
       Na tej wycieczce Anielce towarzyszyła kuzynka - 3 letnia Emilka. Zabranie starszego dziecka było strzałem w dziesiątkę. Emilka zajęła się Anielką niemal jak dorosła, podawała jej smoczka, picie i czytała książeczkę. Anielka była spokojna, a my nie musieliśmy co chwila przystawać na podanie smoka.
       Tego dnia przejechaliśmy ok. 26 km. Większość trasy wiodła drogami asfaltowymi, jedynie 6 km po lesie Sobieskiego przejechaliśmy terenem.
       Nie wzięliśmy aparatu, więc tylko jedna fotka zrobiona komórką:


    sobota, 17 maja 2014

    Wersja spacerowa

      Zanim wypróbowaliśmy przyczepkę na odrobinę dłuższej trasie niż przysłowiowe "dookoła domu", nadarzyła się okazja, aby wypróbować przyczepkę w wersji spacerowej. W niedzielę 13 kwietnia postanowiliśmy wybrać się z naszymi przyjaciółmi (również aktywnymi turystycznie, tylko bardziej w stronę gór) na leniwy spacerek po Puszczy Kampinoskiej. Przy wyborze trasy zainspirowaliśmy się wskazówkami ze strony http://www.dzieciakiwplecaki.pl/ i wybraliśmy pętlę od Izabelina do Lasek i z powrotem. Tutaj mała dygresja - gorąco polecamy powyższą stronę, można na niej znaleźć wiele pomysłów na aktywne spędzenie czasu z dziećmi w całej Polsce. Autorzy strony prowadzą również sklep z przyczepkami rowerowymi, oferują także ciekawą usługę pod nazwą Centrum Testów - zanim zdecydujemy się na zakup przyczepki możemy ją wypożyczyć i przetestować, więcej informacji tutaj.
      Wracając do spacerku - wspomniana pętelka liczy ok. 3 km, prowadzi z parkingu przy budynku Dyrekcji KPN w Izabelinie do Leśnego Ogródka Botanicznego w Laskach. My ją trochę zmodyfikowaliśmy i zajrzeliśmy jeszcze na cmentarz przy Zakładzie dla Niewidomych w Laskach. Na tym urokliwym leśnym cmentarzyku pochowani są założyciele i osoby związane z Zakładem, a także kilka znanych osób, spoczywają tutaj m. in. pisarz Marian Brandys wraz z żoną Haliną Mikołajską-Brandys, poeta Antoni Słonimski czy pisarz Zbigniew Kubiak. Na cmentarzu tym został pochowany również Tadeusz Mazowiecki.
      Cały spacerek wspominamy bardzo miło, nasz Qeridoo sprawdził się znakomicie na szerokich ścieżkach Parku, bez trudu radził sobie z wystającymi korzeniami na drodze, mimo gabarytów prowadził się naprawdę lekko. I co najważniejsze - Anielce też się podobało :-)

    Kilka fotek z wycieczki:

    Nasz Qeridoo w wersji spacerowej
    Ekipa prawie w komplecie

    Mamuśka za sterami


       

    Pierwsze przejażdżki

        I tak po długich poszukiwaniach, w dniu kiedy nasza córka kończyła 18 miesięcy, zamówiliśmy wybraną przez nas przyczepkę. Rzec by można, że dopiero teraz, bo ja i mąż jesteśmy zapalonymi turystami rowerowymi i mąż gotowy był kupować przyczepkę już w zeszłym roku. Dla mnie jednak było za wcześnie. W minione wakacje córka miała ledwie 9 miesięcy. Ja wiem, że są specjalne wkładki dla niemowląt, że podobno dzięki nim dziecko jest zabezpieczone jak w nosidełku, w którym jeździ samochodem, ale jakoś dla mnie to było za wcześnie. I tak zdecydowaliśmy z mężem, że rozpoczniemy przygodę z przyczepką rowerową dopiero w tym roku. 
      Pierwsze wypady z przyczepką były bardzo krótkie, na pół godziny, godzinę, zawsze do jakiegoś atrakcyjnego dla córki celu - plac zabaw czy osiedlowy bazarek (tak, tak, dla naszej Anielci to wielka atrakcja;-). I córka musiała mieć czas, żeby się przekonać, że w przyczepce jej się podoba i my musieliśmy nauczyć się jeździć z przyczepką. Oj tak, bo jeździć rowerem bez przyczepki i jeździć z przyczepką, to dwie różne sprawy. Rower inaczej skręca, inaczej hamuje, nasza przyczepka jest dość szeroka, trzeba uważać, żeby wszędobylskie słupki "wpuściły" nas na ścieżkę itp.
        Pierwszą jazdę próbną odbył dziadek, jak widać podobało się :-):


         Po kilku bliższych przejażdżkach postanowiliśmy wypuścić się odrobinę dalej, ale o tym w kolejnym poście.

    czwartek, 15 maja 2014

    Początek...

      Na początku było pytanie: jaką przyczepkę wybrać? Bo, że przyczepkę, a nie fotelik było jasne od początku. A to z tego względu, że od razu zakładaliśmy, że będziemy wypuszczać się na zdecydowanie dalsze wyprawy. Rowerem z fotelikiem jechać gdzieś dalej - nie bardzo...
      Poszukiwania wymarzonego Anielkowozu trwały długo. Najpierw było przeszukiwanie internetu w poszukiwaniu informacji o tym, czym kierować się przy wyborze. Potem przeszukiwanie aukcji internetowych z nadzieją, że trafimy na jakąś perełkę, najchętniej Chariota, najchętniej na tyle blisko, żeby nie trzeba było po nią jechać na drugi koniec Polski i najchętniej za bardzo przystępną cenę...
    Perełki nie znaleźliśmy. Zdecydowaliśmy więc, że ustalimy ile możemy maksymalnie wydać i w tej cenie poszukamy czegoś nowego. Szybko nasz wybór zawęził się do dwóch modeli: przyczepki Burley Honey Bee i przyczepki Qeridoo Speedkid 2. Skontaktowaliśmy się z przedstawicielami obu firm, obejrzeliśmy obie przyczepki "na żywo" i z pełnym przekonaniem wybraliśmy Qeridoo.
      Co nas przekonało do wybrania przyczepki mało znanej niemieckiej firmy? Przede wszystkim amortyzatory. Jest to chyba jedyna przyczepka w tej klasie cenowej z amortyzatorami w zestawie na polskim rynku. Ponadto przyczepka ma wygodne siedzenia, zagłówki, pasy z pokrowcami, możliwość przełożenia pasów na środek przy przewożeniu jednego dziecka, dużo miejsca w części pasażerskiej, spory bagażnik i kółko do spacerówki w zestawie. Jej zalety długo by jeszcze wymieniać. Z wad na ten moment mogę wskazać na szerokość przyczepki, nie w każdą furtkę się mieścimy. Zapewne z czasem zarówno jedna jak i druga lista będzie się wydłużać. A tymczasem wsiadamy na rower i wyruszamy!




    środa, 14 maja 2014

    Kim jestem i o czym ten blog?

    Witajcie,
    to mój pierwszy blog, dopiero zaczynam, więc najpierw muszę ogarnąć jak to działa :-)

    Kilka słów o autorce
    Najkrócej rzecz ujmując - rowerowa mama małej Anielki. Z czasem pewnie napiszę o sobie coś więcej. Na początek wystarczy.

    O czym ten blog?
    Bloga postanowiłam pisać, aby z pamięci nie uleciały bliższe i dalsze wyprawy rowerowe z naszą córeczką. Jeździmy głównie po Warszawie i okolicach.

    A zatem do dzieła! Sobie życzę wytrwałości, a Wam miłej lektury! Zaczynamy!