... niestety nie dojechaliśmy. Tak najkrócej można streścić dzisiejszą wycieczkę. Ale po kolei.
Prognozy pogody na niedzielę 22 czerwca nie były optymistyczne. My jednak optymistycznie założyliśmy, że się nie sprawdzą i postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę rowerową. Znudzeni już trochę jeżdżeniem "wkoło domu", wciąż tymi samymi szlakami, postanowiliśmy zapuścić się gdzieś trochę dalej. Wybraliśmy wycieczkę Tam gdzie szumią jodły, trasą zaproponowaną w przewodniku "Mazowsze. Turystyka rowerowa". Trasa prowadzi z Dobieszyna przez Puszczę Kozienicką do Lesiowa. I tak zapakowaliśmy nasze rowerki do samochodu i razem z moimi Rodzicami wyruszyliśmy ku przygodzie.
Wycieczkę rozpoczęliśmy w Dobieszynie, małej wiosce w powiecie białobrzeskim, położonej ok. 90 km od Warszawy. Przy stacyjce kolejowej jest spory parking, na którym zostawiliśmy auto i wyruszyliśmy zgodnie z opisem trasy ku Puszczy Kozienickiej. Pierwsze kilometry - z Dobieszyna do Głowaczowa -poprowadzone są polnymi drogami równolegle do drogi krajowej nr 48. Nie wiem jak to się stało, ale dość szybko źle skręciliśmy i znaleźliśmy się na krajówce. A że ruch był tutaj praktycznie zerowy zdecydowaliśmy się dojechać do Głowaczowa asfaltem. Ach jakże cudnie się jechało. Cały czas z góry i z wiatrem, bajka! Niestety, chmury które goniły nas właściwie od samego Dobieszyna, w końcu nas dopadły i do Głowaczowa dojeżdżaliśmy już w deszczu. Póki kropiło zdecydowaliśmy się jechać bez przystanku do kolejnej miejscowości na naszej trasie - do Brzózy. Niestety deszcz nie odpuszczał, krople deszczu zamieniły się w strugi wody i zmuszeni byliśmy szukać przystanku. Udało nam się przeczekać ulewę na przedmieściach Brzózy.
Gdy tylko przestało padać ruszyliśmy w dalszą drogę. W Brzózie zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę przy dość ciekawym kościele.
W Brzózie zaczynała się część terenowa trasy. Szybko się okazało, że nasza wycieczka zrobiła się bardziej piesza niż rowerowa, w dodatku zaczęła nas gonić burza.
Zacisnęliśmy jednak zęby i dotarliśmy do Stanisławowa - miejscowości mniej więcej w połowie zaplanowanej trasy. Tutaj jednak dopadła nas potężna burza z gradem. Udało nam się znaleźć schronienie na przeciekającym przystanku autobusowym na skraju Puszczy Kozienickiej. I tu przyszło nam podjąć bardzo trudną decyzję, taką której żaden turysta nie lubi podejmować. W perspektywie mieliśmy ok. 12 km jazdy przez las i ścigania się z burzą. W dodatku na horyzoncie nie było widać, żadnego miejsca, w którym moglibyśmy przygotować ciepłe mleczko dla Anielki. Zdecydowaliśmy się przerwać wycieczkę i zawrócić do auta.
Wracaliśmy przez Stanisławów, Ursynów, do Brzózy, a stamtąd krajówką do Głowaczowa i dalej do Dobieszyna. Po drodze złapała nas kolejna ulewa... Słów brak, początek lata, a tu zimno, mokro, paskudnie... Ale się nie poddajemy, jeszcze kiedyś do Puszczy Kozienickiej dotrzemy, niech tylko lato zacznie być latem ;-)
Dzisiaj przejechaliśmy ok. 47 km.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz