poniedziałek, 14 lipca 2014

"Puszczańska pętla" czyli pierwsza "60-tka" za nami

   Całą sobotę 12 lipca z niepokojem patrzyliśmy w niebo i na prognozy pogody. Wierzyć się nie chciało, że po ulewnej sobocie, ma przyjść słoneczna niedziela. Na szczęście słoneczne prognozy sprawdziły się i w niedzielę 13 lipca mogliśmy wyruszyć na trasę "Puszczańskiej pętli"
   Naszą rowerową przygodę tym razem zaczęliśmy przy Ośrodku-Dydaktyczno Muzealnym w Granicy, nieopodal Kampinosu. Na trasę ruszyła dość spora ekipa, tradycyjnie towarzyszyli nam Dziadkowie, dołączyli również nasi znajomi - Jula i Piotrek, a także... Miś:


   Początkowe kilometry jechało się bardzo dobrze, trasa prowadziła bądź asfaltem, bądź utwardzonym duktem leśnym. Po ok. 7 km dojechaliśmy do Górek, miejscowości, w której znajdują się jeszcze "pamiątki" Powstania Styczniowego, a mianowicie tzw. Sosna Powstańców i pamiątkowy obelisk.


   Z Górek początkowo trasa prowadziła asfaltem, który następnie przeszedł w utwardzoną leśną drogę. Droga ta jest dopuszczona do ruchu kołowego, dlatego też nawierzchnia pełna jest dziur i wybojów. Po ok. 8 km dojechaliśmy do miejsca odpoczynku, tuż przed Leśniczówką Wilków. Z niepokojem patrzyliśmy na nasze liczniczki, które wskazywały, że przejechaliśmy już prawie 16 km, chociaż wg autorów przewodnika, Leśniczówka powinna znajdować się na 13 km trasy. Czy podawana długość trasy - 54,5 km jest więc rzeczywistą długością całej Pętli? Czy przyjdzie nam przejechać więcej kilometrów?
   Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę. Niestety zupełnie nie tam gdzie powinniśmy;-) Zorientowaliśmy się na szczęście dość szybko i przyszło nam nadrobić tylko jakieś 3 km. Teraz zaczął się iście terenowy odcinek wycieczki, momentami bardzo piaszczysty. I dość długi - ok. 10 km. Dojechawszy do następnego punktu postojowego zdecydowaliśmy, że modyfikujemy trochę trasę, uciekamy z Puszczy na asfalt, bo o ile jeszcze rowerem po tych piachach da się jakość przejechać, o tyle z przyczepką wycieczka rowerowa zaczyna zamieniać się w wyprawę pieszą... Trzeba było trochę kilometrów dołożyć, ale czasowo dużo "zarabialiśmy". 12 kilometrów asfaltu, o bardzo zróżnicowanej jakości, doprowadziło nas do wypoczynkowej miejscowości Tułowice. W naszych głowach tłukła się tylko jedna myśl: jeść, jeść, jeść. Jakaż była nasza radość, gdy na wjeździe do Tułowic zobaczyliśmy pięknie się prezentującą karczmę o szumnej nazwie Osada Puszczańska. Jak szybko nasza radość zgasła, gdy okazało się, że na jakiekolwiek jedzenie trzeba czekać ok. 40 min. Nawet na chłodnik! Czas naglił, zbliżała się godz. 16.00, a przed nami było jeszcze sporo kilometrów. Postanowiliśmy więc chociaż napić się kawy i ruszać dalej. Jakież było nasze zdziwienie, gdy otrzymaliśmy prawie zimną kawę. Okazało się, że w tej restauracji nie tylko kuchnia szwankuje, ale też prąd i ekspres nie ma możliwości się nagrzać... Nieźle się w nas gotowało ze złości, tylko Anielka spokojnie przetrwała całą sytuację:


  W Tułowicach zdaliśmy sobie sprawę, że nie damy rady zrobić całej zaproponowanej trasy. Zdecydowaliśmy się pojechać jeszcze do Brochowa i obejrzeć cenny zabytek jakim jest XVI wieczny kościół obronny:


  A także co nieco się posilić ;-)


  Z Brochowa ruszyliśmy za zielonym szlakiem w stronę Granicy. Na parking dotarliśmy ok. godz. 18.15, po przejechaniu prawie 64 km! Przy czym tak jak pisałam "ucięliśmy" sporą część trasy zaproponowanej w przewodniku. Jak więc możliwe, że autorom wyszło, że pętla ma mieć 54 km? Tego nie wiem. Ale nie tylko kilometry się liczą. Wycieczka bardzo nam się udała, trasa, choć momentami bardzo terenowa, jest malownicza i prowadzi z dala od samochodów. Idealna na niedzielną przejażdżkę. Możemy polecać:-) 
   I pierwszy raz Anielka przejechała w przyczepce ponad 60 km! A doświadczeni "przyczepkowicze" mówili nam, że z dzieckiem to tak do 50 km dziennie, że to taki max. A tu proszę, nie dość że Anielcia dała radę na tak długiej wycieczce, to jeszcze dobry humor nie opuszczał jej przez cały dzień:-) Miła niespodzianka. I zachęca do planowania kolejnych wypadów rowerowych:-) 

sobota, 5 lipca 2014

Guzik z pętelką

   Ostatnimi czasy jakoś nie umiemy zgrać się z pogodą. Jak my możemy pojechać na rower, to pogoda nie dopisuje. Jak jest pogoda, to znowu my nie możemy jechać...
   W sobotę 5 lipca udało się nam jednak w miarę zgrać z pogodą. "W miarę" ponieważ według prognoz miało być słońce, miał być upał, miał być też wypad rowerem na plażę. Zimno nie było, ale upalnie też nie, w dodatku chmury i mocny wiatr, dlatego zrezygnowaliśmy z pomysłu jechania nad wodę. Ale zmodyfikowaliśmy swoje plany i wypuściliśmy się na mały wypadzik w leniwym tempie.
   Z domu trasą serwisową dojechaliśmy do ul. Chodzieskiej, dalej Traktem Lubelskim do Cylichowskiej i Motylkową do Zwoleńskiej. Tu wpadliśmy na mały piknik organizowany przez Kurę Domową. Niestety piknik już się kończył, ale i tak udało nam się skorzystać z kilku atrakcji. Anielka pierwszy raz skakała na trampolinie:


   A Tata Anielki dostał tajemniczy parujący, choć bardzo zimny napój:



   Spod Kury Domowej udaliśmy się w stronę Józefowa: ul. Motylkową, Cylichowską do ul. Mrówczej, a potem praktycznie cały czas prosto. Ul. Mrówcza przechodzi w Mozaikową, ta doprowadza nas do Włókienniczej, która z kolei prowadzi prosto do Józefowa do ul. 3 Maja. Cel naszej wycieczki Cafe Guzik znajduje się na ul. Błękitnej 1A, nieopodal ronda przy ul. Polnej. Jest to sympatyczna kawiarnia nastawiona na dzieci, o której już dużo dobrego słyszelismy. Naprawdę warto tam zajrzeć z dzieckiem. W środku jest bardzo przytulnie, a sporą część kawiarni zajmuje olbrzymia sala zabaw, taki bezpieczny małpi gaj. Naszej Anielce, która jest na etapie "jeszcze skakać" baaaaaaaaaaaaardzo się tam podobało. Dzielnie wspinała się i pokonywała kolejne przeszkody, by dotrzeć do zjeżdżalni i z okrzykiem "jeszcze!" zaczynać całą zabawę od nowa:


   Przyszedł jednak taki moment, że i nasze dziecko się zmęczyło;-) Nadszedł więc czas na posiedzenie przy kawce i dobrej lekturze:

  Pobyt w Cafe Guzik wspominamy bardzo miło, na pewno jeszcze kiedyś tam zajrzymy:-) Do domu wracaliśmy lekko zmodyfikowaną trasą: ul. 3 Maja, Włókienniczą do Ciepielowskiej, potem Mozaikową do Szafirowej, Tawułkową do Przewodowej, następnie Strzygłowską do Wału Miedzeszyńskiego i dalej ścieżką wzdłuż Wału aż do domku. W ten sposób zrobiliśmy ładną pętelkę:-) Przejechaliśmy ok. 28 km, wycieczka trwała ok. 3 godz.