niedziela, 22 czerwca 2014

Do Puszczy Kozienickiej...

   ... niestety nie dojechaliśmy. Tak najkrócej można streścić dzisiejszą wycieczkę. Ale po kolei. 
    Prognozy pogody na niedzielę 22 czerwca nie były optymistyczne. My jednak optymistycznie założyliśmy, że się nie sprawdzą i postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę rowerową. Znudzeni już trochę jeżdżeniem "wkoło domu", wciąż tymi samymi szlakami, postanowiliśmy zapuścić się gdzieś trochę dalej. Wybraliśmy wycieczkę Tam gdzie szumią jodły, trasą zaproponowaną w przewodniku "Mazowsze. Turystyka rowerowa". Trasa prowadzi z Dobieszyna przez Puszczę Kozienicką do Lesiowa. I tak zapakowaliśmy nasze rowerki do samochodu i razem z moimi Rodzicami wyruszyliśmy ku przygodzie.
   Wycieczkę rozpoczęliśmy w Dobieszynie, małej wiosce w powiecie białobrzeskim, położonej ok. 90 km od Warszawy. Przy stacyjce kolejowej jest spory parking, na którym zostawiliśmy auto i wyruszyliśmy zgodnie z opisem trasy ku Puszczy Kozienickiej. Pierwsze kilometry - z Dobieszyna do Głowaczowa -poprowadzone są polnymi drogami równolegle do drogi krajowej nr 48. Nie wiem jak to się stało, ale dość szybko źle skręciliśmy i znaleźliśmy się na krajówce. A że ruch był tutaj praktycznie zerowy zdecydowaliśmy się dojechać do Głowaczowa asfaltem. Ach jakże cudnie się jechało. Cały czas z góry i z wiatrem, bajka! Niestety, chmury które goniły nas właściwie od samego Dobieszyna, w końcu nas dopadły i do Głowaczowa dojeżdżaliśmy już w deszczu. Póki kropiło zdecydowaliśmy się jechać bez przystanku do kolejnej miejscowości na naszej trasie - do Brzózy. Niestety deszcz nie odpuszczał, krople deszczu zamieniły się w strugi wody i zmuszeni byliśmy szukać przystanku. Udało nam się przeczekać ulewę na przedmieściach Brzózy.


   Gdy tylko przestało padać ruszyliśmy w dalszą drogę. W Brzózie zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę przy dość ciekawym kościele.


   W Brzózie zaczynała się część terenowa trasy. Szybko się okazało, że nasza wycieczka zrobiła się bardziej piesza niż rowerowa, w dodatku zaczęła nas gonić burza. 


   Zacisnęliśmy jednak zęby i dotarliśmy do Stanisławowa - miejscowości mniej więcej w połowie zaplanowanej trasy. Tutaj jednak dopadła nas potężna burza z gradem. Udało nam się znaleźć schronienie na przeciekającym przystanku autobusowym na skraju Puszczy Kozienickiej. I tu przyszło nam podjąć bardzo trudną decyzję, taką której żaden turysta nie lubi podejmować. W perspektywie mieliśmy ok. 12 km jazdy przez las i ścigania się z burzą. W dodatku na horyzoncie nie było widać, żadnego miejsca, w którym moglibyśmy przygotować ciepłe mleczko dla Anielki. Zdecydowaliśmy się przerwać wycieczkę i zawrócić do auta.
   Wracaliśmy przez Stanisławów, Ursynów, do Brzózy, a stamtąd krajówką do Głowaczowa i dalej do Dobieszyna. Po drodze złapała nas kolejna ulewa... Słów brak, początek lata, a tu zimno, mokro, paskudnie... Ale się nie poddajemy, jeszcze kiedyś do Puszczy Kozienickiej dotrzemy, niech tylko lato zacznie być latem ;-)
   Dzisiaj przejechaliśmy ok. 47 km.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz